2017-10-30

Jesień - Krzysztof Kamil Baczyński




       Drzewa na wieczną jesień schodzą w szare parki
       przez pastelowe chwile przegniłej pogody;
       w zamglonych nocach dni kucające o zmrok;
       czai się pustą twarzą niebo bez obłoków.

       Rano... znowu się budzę w przekroplonej ciszy,
       sen odrasta w powiekach napęczniałych męką,
       Szarość tańczy po szybach pajączkami pyłu,
       pokój się wpół unosi na ugiętych rękach
       i sennie mi spogląda w rozproszone oczy...

       Rano... w szum odbiegają myśli już odległe
       i ty odpływasz w zachód mgieł odeszłym...
       ulice wchodzą oknem, blade bezobliczem,
       szorstką powierzchnią bruków w szyby mgłami spierzchłe.
       . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
       Dzień się prześliźnie długim, lepkim ślizgiem
       . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
       aż spłynie wieczór gęsty z szarych tapet
       i westchnie jesień odległych pociągów wysapem,
       Szarość pokoi podpali się zgniłą purpurą chryzantem.
       W nocy pies we mgle szczeka,
       rozpruwa szwy ciszy
       i czkawka echa kaszle z przegniłych płuc podwórz.
       Nie chodź po zwiędłym zmroku, lepiej okno otwórz:
       przestrzeń powiewa w usta gorzką, wonną jesień. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.