2017-11-05

Listopady - Władysław Broniewski




       Cale życie zrywam się i padam,
       jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi,
       i chwytają mnie złe listopady
       czarnymi palcami gałęzi.
       Ja upiłem się tym tchem, tym szumem,
       niepokojem, który serce zatruł
       to dlatego śpiewać już nie umiem,
       tylko wołam wołaniem wiatru,
       to dlatego codziennie się tułam
       po wieczornych, po czarnych ulicach
       i prowadzi mnie wilgotny trotuar
       w mgłę wilgotną, która bólem nasyca.
       Acetylen słów płonie na wargach,
       płonie we mnie bolesna maligna,
       chodzę błędny, jak ludzie w letargu,
       zewsząd, zewsząd niepokój mnie wygnał.
       Nie ma wyjścia, nie ma wyjścia, nie ma wyjścia,
       muszę chodzić coraz dalej, coraz dłużej.
       Jestem wiatr szeleszczący w liściach,
       jestem liść zagubiony w wichurze.
       Tylko w oczach mgła i oczy bolą,
       tylko serce bije coraz częściej.
       Jak błękitny płomień alkoholu,
       płoniesz we mnie moje nieszczęście.
       Muszę chodzić, muszę męczyć się wiecznie,
       w mgle za włosy mnie wloką wieczory,
       lecą za mną, nieprzytomne, pospieszne,
       moje słowa, moje upiory.
       Muszę wiecznie zrywać się i padać,
       jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi.
       Pochwyciły straconą radość
       nagie gałęzie.
       Przelatują, wieją przeze mnie
       listopady chwil, których nie ma...
       To - tylko liście jesienne.
       To - pachnie ziemia. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.