Jakże smutny wzrok poranka
Bez perłowych łez iutrzenki,
Bez rumieńca, bez piosenki
To słowika, to kochanka!
Długoż jeszcze mię zatrzyma
W oblężonym domku zima?
Huczy ogień na kominie,
Jej pogróżek się nie boję;
Lecz zamknięte okno moje!
Czasem tylko po krainie
Wzrok prowadząc zadumany
Zważam smutne jej odmiany;
Słońce zimne i ponure
Przez nabrzmiałą patrzy chmurę,
Nie witane z uniesieniem,
Nie żegnane tem westchnieniem,
Które, błądząc między kwiaty,
Wonnej łąki syn skrzydlaty
Zefir budzi nad strumieniem.
Nie wesołe, nie zielone,
Mroźnym wiatrem powarzone
gaje płaczą swego wdzięku,
Swego cienia, gwaru zdrojów,
Szczebioczących ptastwa rojów;
Tylko cięży gdzieś na sęku,
Wzdymający lśniące łono,
Czarny cietrzew z brwią czerwoną;
Lub, strząsając śnieg z gałązek,
Świergotliwy wróbel skacze
Tam zbójecki skupił związek
Stado głodne i tułacze;
Przytajone gdzieś w manowiec
Ono wyje a u owiec
Strach w zagrodzie miesza ciszę.
Sam to drżeniem wycie słyszę,
Jakby zbrodnią z głębi jarów
Wzywającą nocy mroku,
Mniej strasznego od zamiarów,
Co w jej dzikiem błyszczą oku.
Czasem starość się uśmiecha,
Czasem zima ma ozdoby:
Gdzie ulica wioski cicha
Dzieli smutne gdyby groby
Bielejące śniegiem chatki,
Tam, wysłańce srogiej zimy,
Idą w górę gęste dymy;
Tam zemknąwszy z oczu matki,
Rzeźwo wiejska dziatwa hula;
A podobna do nowiny,
Naprzód mała śniegu kula.
Gdy się toczy przez równiny,
Coraz bardziej zwiększa w biegu,
Aż się zrobi góra śniegu;
Indziej stopa wędrownika
Ryje z trudem ślad głęboki;
Tam przez niwy, przez potoki
Ktoś w saneczkach się pomyka,
Skrzypią srebrne śronem błonia,
Zmarzła para srebrzy konia,
Mróz go pędzi a woźnica,
Tuląc w ciepłem futrze lica,
Do pobliskiej wsi ucieka;
Gdzie go może miła czeka.
Ach! niedawno, przy xiężycu,
Po ruchawem rzeki licu,
Fale gnały mię z czółenkiem;
Z gór dalekich, z lubym jękiem
Flet zchodzący na doliny,
Zapienionych młynów szumy,
Niosły w duszę słodkie dumy,
Z niej westchnienie do Eliny;
Dziś, jak widmo po płaszczyźnie
Wód umarłych, nie przejrzystych,
Człek na łyżwach posuwistych
Prześcigając wiatr się śliźnie;
I kierunek zwodząc myśli,
Nagłe w pędzie zwróty kreśli;
A rys kręty ostrej stali
Srebrnemi się błyski pali
Towarzysząc śmiałej nodze;
I tak lada z chwilą znika,
Jak po śliskiej sławy drodze
Ślad przebiegu śmiertelnika.
Chociaż mroźne grudnia tchnienie,
jak na piękność obumarłą,
Biały całun rozpostarło
Na zdrzemane przyrodzenie;
Ciepły niosąc wiatr zdaleka
Wiosna znowu je ocuci;
Ona tylko dla człowieka
Gdy raz przejdzie już nie wróci.
Obraz: Marek Szczepaniak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.