Lubię ja srebrną zimy szatę,
Tak nieskończenie biało-śnieżną,
Jak białe sny powinowate
Z nieskończoności mgłą bezbrzeżną.
I kiedy wichry wyją gniewne
I gdy tumanem dmie śnieżyca,
Zaczarowaną gdzieś królewnę,
Widzę w objęciach królewica.
On ją porywa i unosi
I ulatuje z nią w błękity,
Na niewiadomej płynąc osi
Ku jakiejś ziemi srebrnolitej.
Królewna srebrną nosi szatę,
Jak blado-srebrna twarz księżyca:
Aż jękły dęby rosochate,
Dmie, huczy, wyje, grzmi śnieżyca!
Przez niewidzialne mgieł krawędzie,
Lecą za nimi, jak lawiny,
Kąpane w mleku snów łabędzie
I nieskalanych mew drużyny.
Do mew uśmiecha się dziewica,
Łabędziej pieśni tkliwie słucha.
Dmie, huczy, wyje, grzmi śnieżyca,
Wiatr tumanami wciąż wybucha.
Ucichła wieja... Uciszona,
Oddycha wolniej pierś natury:
Królewna uszła upojona,
Za białośnieżne śnić marmury.
Łabędziej pieśni tkliwie słucha.
Dmie, huczy, wyje, grzmi śnieżyca,
Wiatr tumanami wciąż wybucha.
Ucichła wieja... Uciszona,
Oddycha wolniej pierś natury:
Królewna uszła upojona,
Za białośnieżne śnić marmury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.