expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

2017-05-31

Brudna wiosna - Maria Pawlikowska - Jasnorzewska




       W okrągłych błotnych miskach
       z obcasów i kopyt
       lśnią turkusy niebieskie
       i chmur heliotropy.

       Kałuża płynie z wiatrem -
       tu mleczna, tam ruda,
       wiosna rynny wyżyma
       lubując się w brudach...

       - Serce ordynarnieje
        i godzi się z błotem,
        skoro w nim słońce
        usta zanurzyło złote...

          

2017-05-30

Spokojność - Konstanty Maria Górski




        Zbudzić się, zerwać, uchylić firanek,
        Wyjrzeć w kwietniowy, błękitny poranek,
        Gdzie tylko wierzby kwitnące się złocą
        I tylko brzozy białym pniem migocą -
        A na toń niebios, wiosenną i bladą,
        Fijoletową sieć gałązek kładą...

        Obejść kasztany, których pąki, lśniące
        Nowymi soki, łowią chciwie słońce
        I główki śmiało w przestrzeń prą błękitną,
        Czując, że jutro w śnieżną kiść zakwitną...

        Chodzić po słońcu - powoli - jak we śnie,
        Wokoło sadu, gdzie kwitną czereśnie,
        U węgła domu przystanąć - posłuchać,
        Bo już gołębie zaczynają gruchać
        I wilga gwiżdże w południe nad sadem,
        Gdy owad w trawie goni się z owadem.
        A w wieczór, kiedy gwiazdy wyjdą z toni
        Błękitnej, słowik pieśń swą ślubną dzwoni,
        Dziwiąc się wielkiej księżycowej łodzi,
        Co z białym żaglem na Ocean wschodzi.

        Słuchać tej pieśni, która pierś rozpiera
        Ogromnej ziemi i w niebie zamiera,
        Ginąć w tej woni sadów i błękicie.
        Pić to wokoło budzące się życie
        I czuć z wszechświatem, nie pragnąc dla siebie
        Serca na ziemi ni gwiazdy na niebie
        Nic nie zamarzyć, nie kochać, nie żądać.
        W przeszłość się tęsknym okiem nie oglądać
        Ani nie czekać, czy z tą nową wiosną
        Z mogił zaklęslych niezabudki wzrosną...
        I wierzyć tylko, że gdy płomyk zgaśnie,
        Serce na wieczność - jak na zimę - zaśnie


2017-05-29

Mleko dla kota - Harold Monro


     
 


        Kiedy o piątej podadzą herbatę
        I w oknach zaciągną troskliwie zasłony,
        Mały czarny kot o zielonych oczach
        Ukazuje się nagle i mruczy jak nakręcony.
        Najpierw udaje, że tak sobie przyszedł
        Pomrugać, gdy ogień w kominku gore.
        Ale choćby się herbata spóźniła
        I mleko skwaśniało, on przyjdzie w porę.
        A niebawem jego oczy z agatu,
        Co patrzą tak niezależnie, od niechcenia,
        Mleczną mgłą się powlekają,
        A wzrok w ostry i uparty się zmienia.
        Potem pazurami stuka, nastawia uszy,
        Albo niespokojnie rusza ogonem,
        I wtem całe jego ciało staje się jednym
        Pomrukiem zdyszanym i sprężonym.
        Dzieci śmieją się i kręcą przy stole,
        Głaszczą swe jedwabie dwie starsze panie,
        A kot stał się malutki, chudy,
        Nic nie zostało, tylko mleka pożądanie.
        Wreszcie spodek biały jak księżyc w pełni
        Zamajaczy w stołu podobłoczach.
        Kot wzdycha cały rozmarzony,
        Rozjarzony, z miłością w oczach.
        Kuli się nad połyskliwą krawędzią
        Podbródek nurza w śmietankowe wodopoje.
        Ogon spuszczony, senna łapa
        Pod kolanem się zgina we dwoje.
        Jego żywot jest mglistą ekstazą,
        A świat bielą bezkształtną, bez końca,
        Póki język nie obróci świętej kropli,
        Tej ostatniej, co znowu w noc go wtrąca.
        Zapada się i nerwów sennych
        Kłębuszek zatapia w fotel ogromny,
        I leży tam pokonany, pogrzebany
        Trzy do czterech godzin, nieprzytomny.

2017-05-28

Zielona godzina - Bolesław Leśmian


          I.

     

        Rozechwiały się szumne gałęzi wahadła
        Snem trącone! Wybiła Zielona Godzina!
       Wynijdź, lesie, z swej głębi, ty nasz i nie nasz!

       Czyjaż dusza w twe gąszcze znowu się zapadła?
       Czyjaż twarz się strumieniom twoim przypomina ?
       Jeszcze moja przed chwilą już niczyja twarz...

       Dziwno mi, że ją widzą wód prądy i drzewa,
       Tę samą a już inną, i szepczą: To ona!
       Zbłąkaną poza nami Bóg przywrócił nam!..."

       To mamże dziś po jej rysach poznać las, co śpiewa ?
       Wszak mówiłem: gdy przyjdzie Godzina Zielona
       Oddam lasom co leśne, choćbym zginął sam!...



        II


      

       I przyszła!... Czują mrowisk ruchliwe pagóry,
       Że to ja po nich stąpam, rwąc pajęczyn gazę,
       Skrzącą się, jak sam poblask znikąd i bez tła...

       Cisza, dławiąc się w kwiatach, brzmi echem w lazury,
       Jakby właśnie, do kwiatów mająca urazę,
       Niewidzialna dziewczyna, głośno płacząc, szła!

       Duchu mój, wrażę ciebie, niby dziób bociani,
       W mokradła, żab oddechem nabrzmiałe i wzdęte,
       Byś poznał woń pod ziemią zaczajonych wód!

       W tobie znojny szmer wężów, śmierć zdybanej łani,
       Nagła czerwień wiewiórek i zbóż złoto święte,
       I skwary macierzanek i paproci chłód.

       Jakże las, wespół z tobą zieleniąc się, dyszy!
       Wzdłuż polany przed chwilą wędrowny cień kruka
       Przemknął, ledwo ukosem tykając mych brwi.

       Zdaje mi się, że teraz w tym znoju, w tej ciszy,
       Kiedy dzięcioł do dębu pierwszego zapuka
       Czyjejś chaty dalekiej rozewrą się drzwi!...

     
         III



    
     
             
       Kochajcie mnie, kochajcie, wy gęstwy zieleni,
       Wypełzło z nor podziemnych na jasność przestworu,
       Zrodzonego w tym samym, co me serce, dniu!

       I wy, senne gromady powikłanych cieni,
       Z głębi słońca na zawsze wygnane w zmierzch boru,
       I ty stary, uparty, niewzruszony pniu!

       I ty, skrętna jemioło, coś zwykła na dębie,
       Wieszać gniazda czepliwe dla ciszy, nim jeszcze
       Snem się złotym opierzy, by ulecieć w świat!

       I ty wąski strumieniu, co w srebrnym obrębie
       Taisz niebo dla szczura wodnego, gdy w dreszcze
       Fal twych wpada, nadbrzeżny potrącając kwiat!

       Kochajcie mnie, kochajcie! Bo mnie wicher mroźny
       Gnał ku wam z gwiazd bezleśnych aż na tamtą stronę
       Życia, gdzie w zieloności wypoczywa skroń!

       Kochajcie mnie, kochajcie, bom miłością groźny!
       Nie znam granic ni kresów! Pożądam i płonę!
       Płonący wołam światu: Razem ze mną płoń!

        

       IV


   


       Dziewczyno, nim się w mojej odbijesz źrenicy,
       Musisz przebrnąć splątane zieloności zwoje,
       Co od dawna mych oczu zaprószyły głąb.

       Leśno tam i cieniście, jak w owej krynicy,
       Gdzie drzew wierzchy tkwią na dnie. Nie patrz w oczy moje,
       Bo twą postać przesłoni pierwszy z brzegu dąb!...

       Długo one te oczy zbłąkane wśród jarów
       Zbierały kwiaty żywe i śmiertelne zioła,
       Zważając na motyli dookolny tan.

       Dzisiaj głąb ich to leśny a widzący parów...
       I nie wiem, czy śmierć kiedyś udźwignąć podoła
       Ducha jagód purpurą przeciążony dzban!

       Nieraz one te oczy wpatrzone gwiaździście
       W słońce, światłem rozprysłe po dębowych sękach,
       Czuły, jak w nich dojrzewa i paproć i wrzos...

       Więc im dano na miłość poglądać przez liście,
       Nikłym cieniem na moich pełgające rękach,
       Co za chwilę, dziewczyno, rozplotą twój włos.

       Że też tymi oczyma, gdzie las ma schronisko,
       Zdołałem postrżec ciebie w twej chacie za rzeką,
       Gdy się wokół i dalej rozpłomienił czas!

       Lecz choćbyś do mej piersi przywarła się blisko,
       Zawsze będę cię widział cudownie daleką
       Przez ukryty w mych oczach, nie znany ci las!


        V

          
      


       Czylim światów tajemnych zjawionym przedmurzem,
       Na które drzewa cień swój kładą nieprzytomnie?
       Ciało moje na brzegu, reszta w mroku den.

       Jam jest miejsce spotkania łez ze złotym kurzem
       Słońca, ptakom widnego!... Oto bór śni o mnie
       Sen, liśćmi zaprószony, galęzisty sen!

       Śni, że idę, nie wiedząc ni dokąd, ni za czem
       Ku bezcelom, zapadłym w nieprzebytą ciszę,
       Gdzie wszystko jest bez nazwy, bez granic, bez tchu.

       Na rękach niosę strumień, potrząsany płaczem,
       I uśmiechem go koję i do snu kołyszę,
       By go złożyć pod skałą na trawie na mchu.

       Brzozy, nagle od ziemi oderwane łona,
       Idą za mną, by drogę śpiewaniem mi skrócić
       I marzeń dźwigaczowi leśnych przydać sił...

       Wiedzą, że blady strumień na ręku mym kona,
       Że go trzeba zdać kwiatom i ziemi przywrócić,
       Że go trzeba pogrzebać, by dzwonił i żył.

       I grzebiemy go wspólnie i żyje i dzwoni,
       Za kres boru wybiega, w nieskończoność polną,
       By się sycić odbiciem najzieleńszych niw.

       A brzozy z trwogą na mnie patrzą z swej ustroni,
       Bo wiedzą, że mnie w ziemi pogrzebać nie wolno,
       Żem inny, niepodobny odmieniec i dziw!


          VI


     

       W parowie, pod leszczyny rozchełstanym cieniem,
       Spadły z nieba bezwolnie wraz z poranną rosą
       Drzemie Bóg, w macierzankach poległy na wznak.

       Dno parowu rozkwita pod jego brzemieniem.
       Biegnę tam, mokre trawy czesząc stopą bosą,
       Schylam się nad drzemiącym i mówię doń tak:

       Zbudź się, ty ptaku senny! Ty ćmo wielkanocna,
       Co zmartwychwstajesz pilnie, by lecieć w ślepotę
       Świateł gwiezdnych, gdzie w mroku spala się twój czar!

       Zbudź się! Słońce już wstało! Niech twa dłoń wszechmocna
       Zrywa kwiaty te same, com we włosy złote
       Mej dziewczynie zaplatał, jak twój z nieba dar!

       Zbudź się! Pierwszego szczygła zapytaj o drogę
       Do chaty, gdzie po nocach przez okienic szpary
       Śmiech mój i me nadzieje patrzą w wonny świat!

       Pójdziem razem! Ramieniem własnym cię wspomogę!
       Pokażę ci sny nasze i nasze moczary
       I słońce w oczach ptaków, zapatrzonych w sad!..."

       Tak doń mówię i dłonią, wyciągniętą mężnie
       Nad nim, jak nad zwaloną od uderzeń bramą,
       Trafiam na jego ku mnie wyciągniętą dłoń!

       I zgaduję oczyma wodząc widnokrężnie
       Że on do mnie z parowu modlił się tak samo,
       Jak i ja nad parowem modułem się doń!...


         VII



    

       Dzwoń, Zielona Godzino! Płomień się goręcej,
       Dniu, szelestem gałęzi zwabiony z mgieł dali!
       Poznaj się, duszo moja, po zapachu traw!

       Tyś jest kwiatem i drzewem, mniej nieco a więcej...
       Przez las biegnie sen wioseł o słońcu na fali
       Teraz mi całą ziemię przebyć w bród i wpław!

       Skwar widmem złotych siekier uderzył w drzew tłumy!
       Trzebaż im ponadawać raz jeszcze imiona,
       By je poznać w zamęcie upalnego snu?

       Zamieniły się wzajem na cienie i szumy,
       Wysnuwając wbrew sobie z rozkwitłego łona
       Dziwy, wichrem wmawiane jeziornemu dnu!

       Paproć rzuca cień lilii, co w nikłym kielichu
       Dźwiga wspomnienie łodzią rozszemranej wody
       Wespół z cieniem motyla, co tę wodę pił.

       Wierzba ściele na trawie mgłom znany ze słychu
       Cień dziewczyny, idącej kędyś przez ogrody,
       Wyśpiewane z fujarki przez kogoś, co śnił.

       Wpobok dębu w ukośnym majaczy skróceniu
       M Cień rozwartej na słońce, niewiadomej chaty,
       Która kiedyś powstanie, burząc jego pień...

       A od mojej postaci, widnej mi w marzeniu,
       Znienacka u stóp legły upada na kwiaty
       Cień Boga ponadmierny, niespokojny cień!


         VIII



    

       Wynijdź, lesie, z swej głębi! Wynijdź z legowiska
       Zaczajonych rozkwitów, zieloną drzemotą
       Wpartych w ziemię, po ciemku zapatrzoną w znój!

       Wynijdź nagle z nor wszystkich, z jarów bez nazwiska,
       Z kniej zapadłych w moczary z trzcin wrosłych tęsknotą
       W wód zwierciadła, by zdwoić sen nad wodą swój!

       Wynijdź z woniejącego na wiatr pogmatwania
       Macierzanek z pokrzywą, zaszytą w cień rowu,
       Gdzie pełno czarnoziemnych, zwilgotniałych cisz!

       I z gniazd ptasich, skąd radość słońcu się odsłania,
       Beznamysłem świegotu, dająca moc słowu,
       Zbiegłemu z ust niczyich w zmierzch zielonych nisz!

       Wynijdź! Wałem zieleni spadnij na mą duszę,
       Przynagloną do śmierci spełnieniem zachwytu,
       Wyszłego na spotkanie tobie w dal i w czas!

       Zjaw się szumny i wielki w słońca zawierusze,
       Pełen jeszcze na oczach zgrozy i błękitu,
       Z sercem, w piersi ciążącym, jak rozgrzany głaz!

       Uchyl nagle przede mną zielonej przyłbicy,
       Ukaż twarzy nieznanej boskość i zaklętość,
       Co wiecznie spoza krzewów niepokoją mnie!

       Niech odbiję się cały w twej sępiej źrenicy,
       Niech zobaczę tych odbić czar i niepojętość,
       Niech się dowiem, czym byłem dla ciebie w twym śnie?

                  

        IX


    

       Zdźwignął las ze swych parnych pod ziemią barłogów
       Duszę, wbitą sękami w żywiczne zamęty
       Snów o słońcu, wpatrzonym w szprychy smolnych kół...

       Szumiąc mrowiem wylęgłych z gniazd wiewiórczych bogów,
       Szedł ku mnie zgrzany wiosną, wielki, uśmiechnięty,
       Wzdychający nadmiarem swych jezior i pszczół.

       Po długim niewidzeniu nowych zgróz i mocy
       Nabraliśmy, by zejść się w dzień zmowny i jasny,
       Pełni zmężnień słonecznych i podziemnych zmian!

       Skroś tysiąc nieprzespanych w rozłące północy
       Odbity w jego oku widzę kształt mój własny,
       Zieleniący się ptakom, jak daleki łan.

       Wiedząc, że wonne burze na oślep się zemszczą
       Za to nasze niebiosom widne z chmur spotkanie,
       Trwaliśmy dwie tęsknoty, z nor wypełzłe dwóch!

       Jam czekał, aż się moje sny ku niemu zziemszczą,
       Aby w cieniu paproci zrosić swe otchłanie,
       A on czekał, aż w nim się rozlegnie mój duch!

       I długo my patrzyli w siebie niezwiedzeni,
       Wonią głębin rozkwitłych pojąc się nawzajem,
       Zieleniąc się na przemian tajnią swoich szat.

       Aż dojrzawszy z kolei gromadę swych cieni,
       Gdy nas pierwszy lęk nagłym rozdzielił ruczajem,
       Cofnęliśmy się każde w swą ciemność, w swój świat.


         X


    

       Teraz ja wiem, że wokół poza mną i dalej
       Tłumy spojrzeń miłosnych zza krzewów i kwiatów
       Czyhają na zbliżenie mych piersi do zórz!

       Teraz ja wiem, co znaczy u wylotu alej
       i Cień, upadły z przesianych przez liście zaświatów,
       Słońcu na wspak, a ziemi i mym stopom wzdłuż!

       Wszystko widzi się! Wszystko pełni się po brzegi
       Czarem odbić wzajemnych! Spojrzyj przez igliwie
       W niebiosy, a w jezioro poprzez płotów chrust!...

       Bóg się zmieszał w mych oczach z brzaskiem słońc, na śniegi
       Wbiegłych złotem iż szmerem jaszczurek w pokrzywie,
       I z wonią bzu i z słodką krwią dziewczęcych ust!

       Dzwoń, Zielona Godzino! Miłością bezwstydny
       Płomień się, wonny świecie, pozbyty żałoby
       Po mnie, com długo krył się przed tobą w mój żal

       Idę oto na słońce, wiedząc, żem wskroś widny
       Drzewom, w drodze spotkanym, i ptakom, co dzioby
       Zanurzają w me usta, odbite wśród fal.

       Żem się przyśnił i zwidział tym kwiatom i ziołom,
       Żem się pokładł na życiu, jak żuraw na łące
       Ponad siebie rozkwitam, ponad siebie trwam!

       O, ruczaje, skąd niebo przygląda się siołom!
       O, gąszcze dziwów leśnych! O, kwiaty, widzące
       Mój na ziemi zjaw nagły sen i chwała wam. 


       grafika - Pinterest.com


2017-05-27

Dzika Róża - Konstanty Ildefons Gałczyński




       Za Dzikiej Róży zapachem idź
       na zawsze upojony wśród dróg —
       będzie cię wiódł jak czarodziejski flet
       i będziesz szedł, i będziesz szedł,
       aż zobaczysz furtkę i próg.

       Dla Dzikiej Róży najcięższe znieś
       i dla niej nawiewaj modre sny.
       Jeszcze trochę. Jeszcze parę zbóż.
       I te olchy. Widzisz. I już —
       będzie: wieczór, gwiazdy i łzy.

       O Dzikiej Róży droga śpiewa pieśń
       i śmieje się, złoty znacząc ślad.
       Dzika Różo! Świecisz przez mrok.
       Dzika Różo! Słyszysz mój krok?
       Idę — twój zakochany wiatr.

       Obrazek: pl.pinterest.com 

2017-05-26

Mimi - Harold Monro


   


       "Nie mieszczańskie ja kociątko,
       Co mrucząc grzecznie zachwyca. 
       Jam sobie na dachu wolna
        I niezależna kocica!

       Kiedy w letnią noc po rynnie
       Rozmarzona spaceruję,
       To muzyka wzbiera we mnie,
       No i śpiewam, to co czuję."

       Tak rzekła. Z jej piersi bucha
       Pieśń rozkosznych krzyków, szmerów,
       I ściąga ten luby zew
       Wszystkich kocich kawalerów.

       Całe towarzystwo kocie
       Mrucząc, fucząc mknie w porywie,
       By pomuzykować z Mimi
       Lubieżnie a pożądliwie.

       To nie wirtuozi, którzy
       Przed mamoną bijąc czołem.
       Muzykę bezczeszczą. Tu
       Każdy jest jej apostołem.

       Instrumentów im nie trzeba,
       Sami są altówką, fletem,
       Za bęben im służy brzuch,
       Nos jest trąbką lub kornetem.

       Dziś zbiorowy dają koncert
       I już tchu nabrały nieco.
       Oto fugi godne Bacha
       Albo Gwidona z Arezzo!

       Wściekłe, dzikie ich symfonie,
       Jak kaprysy Beethovena
       Czy Berlioza, które bije
       Mruczących, miauczących wena.

       Czarowna potęga tonów!
       Siła dźwięków bezprzykładna!
       Wstrząsasz niebem! Aż z pobladłych
       Gwiazd się nie ostanie żadna!

       Słysząc te cudowne dźwięki,
       Tony, co tak brzmią wspaniale,
       Selene zatula twarz
       W powłóczyste chmur woale.

       Tylko starej Filomele
       Występ Mimi coś nie wzrusza,
       Kręci noskiem, cmoka, świszcze,
       Primadonna, zimna dusza!

       Kichać na to! Niech trwa koncert,
       Choć zazdrości im signora,
       Aż uśmiechem zaróżowi
       Nieba skraj wróżka Aurora.


       tłumaczenie: Jerzy Litwiniuk


2017-05-25

Czarodziejka - Adam Asnyk




       Z wdziękiem wiosny nieśmiertelnym,
       W jutrzenkowym blasku szat,
       Wraz z orszakiem swym weselnym
       Czarodziejka idzie w świat:
       Z uwieńczoną biegnie skronią,
       Z śpiewem ptasząt, z kwiatów wonią.

       Przed nią sylfów jasna rzesza,
       Swój weselny nucąc chór,
       Na obłokach tęcze wiesza,
       I otrząsa rosę z piór,
       I obwieszcza jej przybycie:
       Świeżą rozkosz, nowe życie.

       Świat zakwita cały przed nią
       I różowy bierze blask,
       Płonie szczęścia przepowiednią,
       Pożądaniem słodkich łask.
       Wszystko wschodzi, wszystko rośnie,
       Pod jej stopą drżąc radośnie.

       Ona z twarzą uśmiechnięta,
       Coraz nowych gości zwie
       Na weselne życia święto,
       Na godowe krótkie dnie.
       I z złotego swego lejka
       Słodycz sączy czarodziejka.

       Wiecznie piękna, wiecznie młoda,
       Biesiadników poi krąg,
       Ledwie komu czarę poda,
       Już ją wyrwie z chciwych rąk
       I unosi z sobą dalej,
       Na świetlanej biegnąc fali.

       Próżno za nią skargi gonią,
       Próżno westchnień płynie szmer:
       Ona z śpiewem, blaskiem, wonią,
       Już do innych zdąża sfer,
       Zawiedzionym, co się skarżą,
       Z uśmiechniętą mówiąc twarzą:

       "Czyż sądzicie, że wy jedni,
       Macie zgarnąć cały dział,
       Waszym żądzom odpowiedni,
       I nasycić pragnień szał?
       Że wam jednym tylko służę,
       Niosąc życia miód i róże?

       Czyż sądzicie, że mnie wiele
       Obejść może ludzki los?
       Ja natury spełniam cele,
       Nie zważając na wasz głos;
       Nikt nie wstrzyma mnie na drodze,
       Jak przybyłam, tak odchodzę.

       Muszę naprzód iść bezwzględnie,
       Wszystkim nowy wieścić dzień:
       Co zakwitło, niechaj zwiędnie,
       Niech opada w mrok i cień,
       Ustępując miejsca nowym
       Pączkom wonnym a różowym.

       Korzystając zatem z chwili,
       W której napój niosę wam...
       Kto raz czarę mą wychyli,
       Co w niej znajdzie - mało dbam;
       Czy się cieszy, czy się żali,
       Niewzruszona idę dalej.

       Nie ma czasu tych żałować,
       Co przeżyli porę swą:
       Inne usta chcą całować,
       Inne serca kochać chcą:
       Przyszłość świata, niecierpliwa,
       Głośnym krzykiem mnie przyzywa!


2017-05-24

Wiosna - Marek Dąbrowski





       Wiosna idzie, czuć ją w progu
       Ciche słuchać granie rogów
       Niczym z łowów wraca w glorii
       Wszyscy już w błogiej euforii
       Doczekaliśmy powrotu 
       Czasu piskląt pierwszych lotów
       To niedługo także będzie...
       Teraz za to – w pierwszym rzędzie
       Ciepły deszczyk na osłodę
       Niczym kromka polewana miodem
       Potem kwiatów różnych łany
       Okolą nasze parkany
       Liście niczym puszek z nieba
       Pokryją nam wszystkie drzewa
       Wiatr przyniesie ciepłe tchnienie
       Które naszym było marzeniem
       Przez zimowe te wieczory
       Aż do teraz, do tej pory
       Wiosna przyszła, jest już w domu
       Nie oddamy jej nikomu...


       Ilustracja: http://www.origami.art.pl/wiosna-z-kolek


2017-05-23

FAUSTO PAPETTI- HASTA LAS 5A.M.-FULL ALBUM- 1960






Pieśń o wiośnie - Jeremi Stanisław Przybora




       Kto sprawił, że ptaszek zaśpiewał?
       To wiosna! To wiosna!
       Że krzewy zakwitły i drzewa?
       To wiosna! To wiosna!
       Kto tyle uczynił zieleni?
       To wiosna! To wiosna!
       Na ławkach rozrzucił tych leni?
       To wiosna!
       Kto smutki roztapia i śniegi?
       Kto sypie fiołki? I piegi?
       Kto wiatrem tak psoci sukienkom
       i każe się wstydzić panienkom?
       Kto puścił gołąbka w zaloty?
       To wiosna! To wiosna!
       Kto tyle uczucia wlał w koty?
       To wiosna! To wiosna!
       Kto pieśń dał słowikom miłosną?
       To wiosna! To wiosna!
       I - ludzkie westchnienia zaroślom?
       To wiosna! Wiosna!
       Wiosna! Wiosna!


       grafika: pinterest.com


2017-05-22

Kwiecień - Władysław Domeradzki


 


       W pelerynie z trawy
       w błękitnym berecie,
       polem, łąką, drogą,
       chodzi sobie kwiecień.

       A że jest kapryśny,
       wybaczyć mu trzeba,
       kiedy zimnym deszczem
       sieje prosto z nieba.

       Chociaż sieje gradem
       na las i młode żyta,
       ale po nim  niedługo,
       ciepły maj zawita.

2017-05-21

Majowy wiersz - Władysław Domeradzki




       Czy maj jest piękny? -
       Właśnie-
       Jak Andersena baśnie.
       Oczami róż, stokrotek
       Patrzy na słońce złote
       Usypia we dnie sowy,

       Na lipie, na wiekowej.
 
       I poi konie w stawie
       Gdy wieczór idzie na wieś.
       W sieć wielką słońce łowi

       A później wieczorowi
 
       Na srebrnych skrzypkach z bajek
       Gra słowik - nocny grajek
       Maj jest piękny, zielony

       Słowiki srebrzą klony
 
       Nie farbą, ale śpiewem,
       Gdy fruwa noc nad drzewem.
       Tysiące kwiatów rośnie

       Wpatrzonych w oczy wiośnie.
 
       Patrzą gdy słońce wstaje -
       Świtem, rosą, majem.



       akwarela: Bridget Austin


2017-05-20

Dary deszczu wiosennego - Krzysztof Kamil Baczyński




       Świat naprzeciwko zolbrzymiał:
       Po snach przewala się ciężko dzień otwarty jaskrawo
       i bolą wspomnienia wieków przebytych,
       zarastające
       urojonym morzem podróżnym i przydrożną trawą.
       Dziś: kiedy deszcz wiosenny, drzewa sztywne jak karton,
       w pokoju:
       pies patrzy w za przestrzeń otwartą -
       dalszą niż mój wzrok.
       Szczeka - wywołuje zaświat ukryty w jaźni.
       Dzień odprężony deszczem urywa się w oknie
       i najwyraźniej
       w obcych ulicach słyszę swój nabrzmiały krok,
       gdy ulatuje szary szerszeń szmeru.
       Pamiętam, w miastach starych, nie odszukany przez czas,
       chodzę długo ulicami - jasnymi kolumnami słoty,
       i na najwyższej wieży zegarów
       brzask
       znajduje mnie nagle skutego w niebo jak w gotyk.
       Pamiętam twój uśmiech nie odszukany
       w śpiewnym wyrazie krynolin,
       wśród srebrnych sygnaturek deszczu
       i serce, które boli
       wszystkimi domami tych miast opuszczonych.
       O norymbergi, awiniony moich wędrówek!
       okna wasze - oczy powrotu - gasną.
       To ostatnia wieża z daleka ujrzana
       jak ołówek
       wypisuje w przestrzeni rachunek czasu.
       O wiośnie, o lasce złamanej wzrokiem
       odnoszę ten ciężar miast przeżytych
       do nieskończonych alej kasztanów, do troski mojej,
       do mitu.



       obraz: Leonid Afremov