expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

2017-01-18

Zima - Józef Massalski





        Jakże smutny wzrok poranka
        Bez perłowych łez iutrzenki,
        Bez rumieńca, bez piosenki
        To słowika, to kochanka!

        Długoż jeszcze mię zatrzyma
        W oblężonym domku zima?
        Huczy ogień na kominie,
        Jej pogróżek się nie boję;
        Lecz zamknięte okno moje!

        Czasem tylko po krainie
        Wzrok prowadząc zadumany
        Zważam smutne jej odmiany;
        Słońce zimne i ponure
        Przez nabrzmiałą patrzy chmurę,
        Nie witane z uniesieniem,
        Nie żegnane tem westchnieniem,
        Które, błądząc między kwiaty,
        Wonnej łąki syn skrzydlaty
        Zefir budzi nad strumieniem.

        Nie wesołe, nie zielone,
        Mroźnym wiatrem powarzone
        gaje płaczą swego wdzięku,
        Swego cienia, gwaru zdrojów,
        Szczebioczących ptastwa rojów;
        Tylko cięży gdzieś na sęku,
        Wzdymający lśniące łono,
        Czarny cietrzew z brwią czerwoną;
        Lub, strząsając śnieg z gałązek,
        Świergotliwy wróbel skacze

        Tam zbójecki skupił związek
        Stado głodne i tułacze;
        Przytajone gdzieś w manowiec
        Ono wyje a u owiec
        Strach w zagrodzie miesza ciszę.
        Sam to drżeniem wycie słyszę,
        Jakby zbrodnią z głębi jarów
        Wzywającą nocy mroku,
        Mniej strasznego od zamiarów,
        Co w jej dzikiem błyszczą oku.

        Czasem starość się uśmiecha,
        Czasem zima ma ozdoby:
        Gdzie ulica wioski cicha
        Dzieli smutne gdyby groby
        Bielejące śniegiem chatki,
        Tam, wysłańce srogiej zimy,
        Idą w górę gęste dymy;

        Tam zemknąwszy z oczu matki,
        Rzeźwo wiejska dziatwa hula;
        A podobna do nowiny,
        Naprzód mała śniegu kula.
        Gdy się toczy przez równiny,
        Coraz bardziej zwiększa w biegu,
        Aż się zrobi góra śniegu;

        Indziej stopa wędrownika
        Ryje z trudem ślad głęboki;
        Tam przez niwy, przez potoki
        Ktoś w saneczkach się pomyka,
        Skrzypią srebrne śronem błonia,
        Zmarzła para srebrzy konia,
        Mróz go pędzi a woźnica,
        Tuląc w ciepłem futrze lica,
        Do pobliskiej wsi ucieka;
        Gdzie go może miła czeka.

        Ach! niedawno, przy xiężycu,
        Po ruchawem rzeki licu,
        Fale gnały mię z czółenkiem;
        Z gór dalekich, z lubym jękiem
        Flet zchodzący na doliny,
        Zapienionych młynów szumy,
        Niosły w duszę słodkie dumy,
        Z niej westchnienie do Eliny;

        Dziś, jak widmo po płaszczyźnie
        Wód umarłych, nie przejrzystych,
        Człek na łyżwach posuwistych
        Prześcigając wiatr się śliźnie;
        I kierunek zwodząc myśli,
        Nagłe w pędzie zwróty kreśli;
        A rys kręty ostrej stali
        Srebrnemi się błyski pali
        Towarzysząc śmiałej nodze;

        I tak lada z chwilą znika,
        Jak po śliskiej sławy drodze
        Ślad przebiegu śmiertelnika.
        Chociaż mroźne grudnia tchnienie,
        jak na piękność obumarłą,
        Biały całun rozpostarło
        Na zdrzemane przyrodzenie;
        Ciepły niosąc wiatr zdaleka
        Wiosna znowu je ocuci;
        Ona tylko dla człowieka
        Gdy raz przejdzie już nie wróci.

        Obraz: Marek Szczepaniak 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.